Homeopatia nie ma nic wspólnego z medycyną – wywiad z prof. Andrzejem Gregosiewiczem

UWAGA PIKANTNY!


Co ma wspólnego homeopatia z medycyną i leczeniem? Na te i inne pytania odpowiada prof. zw. dr. hab. n. med. Andrzej Gregosiewicz, kierownik Katedry i Kliniki Ortopedii Dziecięcej Uniwersytetu Medycznego w Lublinie.

Andrzej Gregosiewicz, profesor zwyczajny, kierownik Katedry i Kliniki Ortopedii Dziecięcej Uniwersytetu Medycznego w Lublinie. Od 2001 roku prowadzi walkę z oszustwami leczniczymi typu homeopatii, bioenergoterapii, radiestezji i innymi rodzajami tzw. "medycyny alternatywnej". Opublikował na ten temat ponad 80 artykułów w mediach papierowych i elektronicznych. Jest „ojcem chrzestnym” akcji medialnej przeciwko homeopatii. W 2008 roku, głównie na skutek Jego konsekwentnej działalności publicystycznej oraz wygrania procesu sądowego z Izbą Gospodarczą Farmacja Polska oraz producentami "leków" homeopatycznych, rozpoczęła się szeroka debata publiczna na temat wartości leczniczych tego sposobu terapii. Jest członkiem-założycielem Klubu Sceptyków Polskich. W 2011 roku Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, na wniosek prof. Andrzeja Gregosiewicza, rozpoczął - bezprecedensową w Europie - procedurę wyjaśniającą, czy homeopatyczny koncern Boiron (filia w Polsce) nie prowadzi praktyk niezgodnych ze zbiorowym interesem konsumentów.

 

Joanna Szubierajska: Czy homeopatia to oficjalna specjalność medyczna, oryginalna metoda lecznicza, czy też jakieś zupełnie inne zjawisko? 

 

Prof. Andrzej Gregosiewicz: Bądźmy poważni. Homeopatia nie ma nic wspólnego z leczeniem i medycyną. To zwykły zabobon, który opiera się na ludowym przysłowiu, mówiącym, że „podobne należy leczyć podobnym”. Przekładając ten absurd na ludzki język możemy powiedzieć, że „wodę należy suszyć wodą”. Dobrze, że światowa nauka już dawno wyrzuciła tę Magic-Based Medicine (medycynę opartą na magii) na śmietnik historii lecznictwa. Gorzej, że Medycyna Oparta na Dowodach nie postawiła sprawy jasno i nie odebrała oszustom dyplomów. Najgorzej jednak, że zaczęła ignorować te brednie.

 

To chyba było najlepsze wyjście?

 

Otóż nie. Mafia cwaniaków zwietrzyła swoją szansę i podrzuciła tego bękarta lekarskim nieudacznikom, którzy nie radzili sobie z prawdziwą medycyną. Przy ich czynnym udziale ten genetyczny niedorozwój powoli dojrzewał. Oczywiście na pozór, gdyż nigdy nie przekroczył poziomu „zabawy w doktora”. Nie było, zatem wyjścia. Mafia musiała dopracować ideologię. Nie było łatwo, bo trzeba było unikać związków z logiką, dedukcją, indukcją i wszelkimi innymi sposobami rozumowania. Przyznaję, że udało się nad podziw. Stworzono kosmiczny gmach, którego budulcem było kłamstwo, spoiwem oszustwo, a źródłem dochodów głupota polityków, których „przekonano”, że można zrobić duże pieniądze na legalnej sprzedaży NICZEGO. Gmach okazał się niezniszczalny i spokojnie dotrwał do XXI wieku. 

 

Skąd ta niezniszczalność homeopatii? 

 

Z jednej strony to zrozumiała frustracja pacjentów, spowodowana – niemożliwą do uzyskania w żadnym miejscu i czasie – powszechną dostępnością do wszystkich osiągnięć medycyny. Dowodem jest masowa, powrotna „turystyka medyczna” naszych rodaków pracujących wiele lat w Anglii, Szkocji, a nawet USA. Z drugiej strony – oczywista naiwność i wiara w brednie lecznicze przekazywane z ust do ust lub choćby na forach internetowych. Te ostatnie to niebezpieczna zabawa, gdyż pośród ludzi szukających pomocy, funkcjonują tam „specjaliści”, którzy udzielają „fachowych” porad (często łamaną polszczyzną) na temat każdej choroby. I mimo tego, że boją się ujawnić swoje prawdziwe nazwiska, mają wielu internetowych fanów. Sporo osób daje się też nabrać na przykłady cudownych uzdrowień opisywanych w tabloidach. Nawet telewizory misyjne, nie mówiąc o komercyjnych, nie wstydzą się reklamować „leków” homeopatycznych. Bardzo skutecznie ogłupiają też społeczeństwo różni celebryci, których ptasie móżdżki nie mogą pomieścić podstawowych wiadomości ze szkolnej fizyki lub chemii. Dla wielu z nich, fakt, że brytyjska rodzina królewska stosuje homeopatię to nie farsa, lecz ostateczny dowód na wartość leczniczą cukru w granulkach. O absolwentach Uniwersytetów Medycznych i innych wykształconych osobach nie chcę mówić, bo moja opinia o nich jest niecenzuralna.  

 

I jeszcze jedno: wszyscy wiedzą, że popyt kształtuje podaż. A w tym przypadku widzimy ciekawą zależność. Im mniej wiadomo o mechanizmach działania homeopatii, im bardziej absurdalne są wyjaśnienia, tym więcej ma ona fanatycznych zwolenników. Najbliższym odniesieniem jest sekta religijna. Przyczyny czyjegoś wstąpienia do sekty, jego otumanienia i bezgranicznej wiary w banalne kłamstwa sprytnych oszustów (ksywka: guru) są zawsze trudne do zrozumienia. To ciekawy problem do badań socjologicznych. 

 

Ale przecież zwolennicy homeopatii nie tworzą sekt. 

 

Nie chodzi o instytucjonalizm. Żadna organizacja nie jest potrzebna, by poczuć wewnętrzne zespolenie z podobnie myślącymi. Pośród „wyznawców” homeopatii jest wielu inteligentnych, wykształconych ludzi. A jaki przekaz oni otrzymują? Nie wiadomo, jak powstają „leki” homeopatyczne. Nie wiadomo, jaki jest ich mechanizm działania. Nie wiadomo nawet, czym one są: przekazem elektromagnetycznym, pamięcią wody, informacją leczniczą, a może dowcipem? To naprawdę zadziwiające, jak przebiegają procesy myślowe u ludzi, którzy wierzą w moc sprawczą tych nieistniejących zjawisk.  

 

Nie wierzy Pan w świadectwa ludzi wyleczonych?

 

Raczy Pani żartować. Nie ma żadnych dowodów naukowych na skuteczność homeopatii. Są tylko listy wdzięcznych pacjentów, deklaracje ludzi „leczących”, opowieści „wyleczonych” pacjentów lub sensacyjne oświadczenia świadków takich „wyleczeń”. Ale fakt, że ktoś opowiada o wyleczeniu czegokolwiek „lekami” homeopatycznymi nie ma dla nauki żadnego znaczenia dowodowego. Na każdy taki dowód ja mam równie istotny: Twierdzę oto z całą pewnością, że „terapia” granulkami cukrowymi opóźnia moment „wyleczenia”, gdyż przepisywanie „lekarstw” na banalne dolegliwości, które ustępują samoistnie, upewnia klientów homeopatów, że są poważniej, niż w istocie, chorzy. I niech ktoś mi udowodni, że tak nie jest. 

 

W moim gabinecie konsultacyjnym, u mniej więcej 1/5 pacjentów nie stwierdzam żadnej choroby i odsyłam ich do domu bez leczenia. A niech ktoś pokaże mi jednego homeopatę, który chociaż jeden raz w życiu powiedział klientowi, że jest zdrowy i nie zalecił przyjmowania słodkich granulek. Z drugiej strony zdiagnozowanie wielu chorób wymaga specjalistycznych badań laboratoryjnych lub obrazowych. I znowu, pokażcie mi homeopatę, który kieruje chorego na scyntygrafię, sonografię, angio-CT, MRI, PET, biopsję diagnostyczną, czy choćby na urografię.  

 

Jak mi wiadomo homeopatię stosuje się także w leczeniu trzody chlewnej, psów, kotów i innych zwierząt. Te chyba nie wymagają takich badań. 

 

Pani redaktor. Świnia zeżre wszystko, także słodkie granulki, ale prawdziwym problemem jest stosowanie tzw. „leków” homeopatycznych u ludzi. To już jest ordynarne oszustwo na wielką skalę. Promowane do tego przez Światową Organizację Zdrowia (WHO). Wg mnie, urzędnicy tej organizacji już dawno powinni stanąć przed sądem. Przez kilkadziesiąt lat bowiem, promowali homeopatię w leczeniu malarii, gruźlicy, AIDS i innych ciężkich, zakaźnych chorób. Dopiero w 2009 roku, pod naciskiem grupy młodych naukowców (VOICE OF YOUNG SCIENCE) działających w ramach pozarządowej organizacji SENSE ABOUT SCIENCE, geniusze z WHO przyznali się do błędu (http://tiny.pl/hj29v). Jednak, mimo tego, że ich decyzje skutkowały masowymi zgonami chorych na malarię (ostrożne szacunki wskazują na kilkaset tysięcy ofiar) – żaden z 15 sędziów Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze nie raczył podnieść swojej d…y z krzesła. Efekt jest taki, że każdy lekarz (poza homeopatą), który omyli się lub popełni błąd w sztuce medycznej, odpowiada przed sądem. A ignoranci z WHO, „nieumyślni zabójcy” setek tysięcy Afrykanów chorych na malarię, którym polecali homeopatyczne  g….o, pozostają bezkarni. 

 

Proszę mi powiedzieć, dlaczego ten skandal jest skutecznie utajniany? Dlaczego informacje o tym nie docierają do opinii publicznej? Dlaczego Unia Europejska nie reaguje, a przecież z Brukseli do Genewy nie jest tak daleko?

 

Nie mam pojęcia.

 

Wyjaśnię. Bo rzecz dzieje się w Trzecim Świecie. Łatwo zatrzeć ślady. I gdyby nie młodzi naukowcy-idealiści, którzy postawili WHO pod ścianą, ci nigdy nie przyznaliby się do błędu.  

 

To rzeczywiście niewiarygodne. Ale, jak to możliwe, by WHO popełniła taki błąd?

 

Pani Redaktor. Czy Pani rzeczywiście wierzy, że to błąd? Otóż wyjaśniam: WHO jest powszechnie uważana za najbardziej skorumpowaną organizację działającą pod egidą ONZ. To nie błąd, to norma. I nic na to nie poradzimy. 

 

Więc zmieńmy temat. Wiem, że Pan profesor jest członkiem-założycielem Klubu Sceptyków Polskich. Jakimi sprawami zajmuje się to stowarzyszenie?

 

KLUB SCEPTYKÓW POLSKICH (http://sceptycy.org/) zajmuje się, podobnie jak SENSE ABOUT SCIENCE, demaskowaniem pseudonauki w sferach publicznych oraz ochroną praw konsumenckich przed pseudonaukowym oszustwem, zwłaszcza medycznym. Zainteresowanych proszę o zapoznanie się z naszą witryną i o współpracę. Bardzo interesują nas diagnozy stawiane przez homeopatów oraz nazwy stosowanych w tych przypadkach pseudo-leków. Do dyspozycji jest formularz lub adres: cukier_krzepi@10g.pl.

 

Mówi Pan pseudo-leków. Ale homeopaci twierdzą, że ich leki są skuteczne, czego ma dowodzić fakt, że przez 200 lat nie wycofano z użycia ani jednego preparatu homeopatycznego.

 

Na Boga! Przecież taka sytuacja dowodzi czegoś wręcz przeciwnego. Błędy, powikłania, komplikacje od zawsze towarzyszą medycynie, która ich zresztą nie ukrywa. Bardzo ważną część światowego piśmiennictwa medycznego stanowią doniesienia o przyczynach różnych powikłań. Te właśnie dane stymulują powstawanie lepszych leków, lepszych metod leczenia, lepszych technik operacyjnych, lepszego instrumentarium, lepszych implantów i lepszych technologii. Wystarczy zresztą odwołać się do statystyki. Byłabyż homeopatia jedną, jedyną dziedziną życia, w której nie popełnia się błędów? Śmieszne. 

 

Rzeczywiście, to zakrawa na cud.

 

Raczej na magię. Jakim cudem te „leki” mogą być skuteczne, skoro wiadomo, że zawierają wyłącznie cukier buraczany? Homeopaci wprawdzie wmawiają naiwnym, że ten cukier jest impregnowany „informacją leczniczą”, ale w takie majaczenia chyba Pani nie wierzy.

W naiwność pacjentów nie wierzą też chyba producenci, gdyż konsekwentnie informują, jakie składniki zawiera określony preparat. Na wszelki wypadek dodają jednak zaszyfrowaną wiadomość (np. 30CH), która oznacza, że składniki te usunięto podczas rozcieńczania i w opakowaniu znajduje się wyłącznie neutralny nośnik. Żaden producent nigdy nie poinformował pacjentów na ulotce dołączonej do opakowania, że „lek” homeopatyczny zawiera wyłącznie „informację leczniczą”. Jak Pani sądzi dlaczego?

 

To oczywiste. Nikt by nie kupił informacji ….

 

Oczywiście, ale przecież, zgodnie z ustawą, oznakowanie leku musi być zrozumiałe dla pacjenta. 

 

Więc jakie jest wyjście z sytuacji?

 

Dla Ministerstwa Zdrowia to nie problem. Trzeba tylko wmówić urzędnikom UOKiK, że np. taki napis – substancja czynna: Anas barbariae hepatis et cordis extractum 200K jest zrozumiały dla pacjenta. Pani go rozumie, bo ja, profesor medycyny, nie mam pojęcia? 

 

Napis łaciński można przetłumaczyć, ale co oznacza 200K?

 

„W tym sęk”. Dlatego właśnie myślę, że „wyjaśnienie” MZ jest przeznaczone wyłącznie dla UOKiK, który rozpatruje sprawę niezgodnego z polskim prawem oznakowania oscillococcinum. Jeśli UOKiK przyzna rację 1 (słownie jednemu) dystrybutorowi „nic-leków” (wbrew interesowi setek tysięcy polskich konsumentów), to znaczy, że miałem rację. Kto wie, może nawet zostało zawarte jakieś nieformalne porozumienie? 

 

Proszę wyjaśnić dokładniej...

 

Pisałem o tym szczegółowo w liście otwartym do UOKiK, który jest na tym portalu. Ale krótko: szyfr 200K oznacza, że w opakowaniu tego „leku” nie ma ani jednej kaczej molekuły! Nie ma substancji czynnej! Nie ma nic!

 

Teraz to jasne!

 

No widzi Pani. A Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów już od prawie roku (rozpatrując sprawę oscillococcinum) nie może zrozumieć, że setki tysięcy konsumentów nie mają pojęcia, że łykają „ducha kaczki”. I jeszcze raz powtarzam. Jeśli chcą, to niech łykają. Ale niech wiedzą, co robią (sic!). Niech to będzie napisane na opakowaniu „leku” (sic!). Tylko o to mi chodzi i tylko o tym pisałem w skardze do UOKiK! To naprawdę takie trudne do zrozumienia?

 

Więcej, to niewiarygodne, żeby – przy tak oczywistej argumentacji – polskie instytucje państwowe podejmowały decyzje naruszające interes polskich konsumentów!

 

A żeby było śmieszniej, b. minister zdrowia E. Kopacz nakazała w specjalnym rozporządzeniu, by takie leki (zawierające wyłącznie neutralny nośnik) były dostępne tylko na receptę. Tekst tego rozporządzenia jest tak absurdalny, że nie chce mi się go nawet komentować. Kto chce, nie przeczyta sam (http://tiny.pl/h59dn). Dodam tylko, że Główny Inspektorat Farmaceutyczny powtarza od lat, że leki nie zawierające substancji czynnej (czyli te, o których mówi rozporządzenie E. Kopacz) są lekami fałszywymi (http://tiny.pl/h5vwb). To wygląda, jak „wojna na górze”.

 

Muszę przyznać, że Pan profesor ma talent do wyszukiwania sprzeczności. 

 

Mam takie hobby. Ale podsumujmy: homeopatia największe sukcesy osiąga w leczeniu dolegliwości ustępujących samoistnie lub pod wpływem równolegle stosowanego leczenia konwencjonalnego. Dochodzą do tego choroby-nie choroby wymyślone przez żartownisiów. Oto przykłady: lęk przed czymś, co może wyłonić się z ciemnego kąta, uciążliwa erekcja w czasie jazdy samochodem, udręczenie religijne, postrzeganie przedmiotów, jako większych niż w rzeczywistości itp. Sama Pani widzi, jaki to cyrk. Chyba tylko Centrum Medyczne Szkolenia Podyplomowego zachowuje się racjonalnie i mimo wielokrotnych próśb homeopatów, nie przewiduje wpisania homeopatii na listę specjalności medycznych. To zrozumiałe, bo zbitka słowna lekarz homeopata jest tyle samo warta, co lekarz astrolog, lekarz wróżbita, lekarz jasnowidz itp. 

 

Mówi Pan otwarcie, że homeopatia to oszustwo – przez co miał Pan do czynienia z wymiarem sprawiedliwości.

 

Rzeczywiście, przez wiele lat byłem jedynym w Polsce lekarzem, który otwartym tekstem, pod własnym nazwiskiem, komentował homeopatyczne oszustwa. Nawet się dziwię, że byłem pozywany do sądu tylko przez homeopatów, a nie np. przedstawicieli władz publicznych (czterech).

 

Pierwszy raz zresztą znalazłem się w sali sądowej przez fakt, że zawierzyłem inteligencji tej czwartej. Teraz widzę, że nie można było tego uniknąć, bo przez mój gabinet przewinęło się blisko stu przedstawicieli prasy, a każdemu z nich musiałem tłumaczyć od podstaw, na czym polega absurd homeopatii. Niekiedy po kilka razy. Gdy, na dowód, że homeopatia jest oszustwem mówiłem o absurdalnej wielkości rozcieńczeń i przytaczałem np. liczbę 10^400 (10 do czterechsetnej potęgi), ani jeden z nich (sic!) nie rozumiał o co mi chodzi. Przyznawali, owszem, że to dość duża liczba, jednak nie potrafili pojąć, że jej wielkość nie ma żadnego odniesienia do czegokolwiek w naszym Wszechświecie i jeszcze kawałek dalej. Poza tym, niektórzy z nich, byli autentycznymi fanami zjawisk paranormalnych. Z tymi w ogóle nie rozmawiałem, podobnie jak z geniuszami reportażu, którzy, jeśli chodzi o nauki ścisłe zatrzymali się na poziomie procentów i ułamków. Krótko mówiąc, w większości byli analfabetami naukowymi. 

 

Ale, jak to było dokładnie z tym pierwszym procesem sądowym?

 

Osiem lat temu próbowałem wytłumaczyć kilku dziennikarzom, że jeśli mechanizm działania oscillococcinum („leku" homeopatycznego wytwarzanego na bazie kaczych wnętrzności) polega na „przenoszeniu leczniczej informacji", to gdy przypadkiem do produkcji tego „leku" zostaną użyte zwłoki kaczki, która była chora na ptasią grypę - oscillococcinum „przeniesie informację chorobotwórczą". Nazajutrz ukazały się w papierowych mediach wielkie artykuły, że „leki" homeopatyczne przenoszą ptasią grypę. Metafizyczny absurd, że „informacja" może „leczyć" lub „infekować" został pominięty. Nic, więc dziwnego, że firma Boiron poczuła się zniesławiona i sąd nakazał mi jej przeprosiny. 

 

I co. Przeprosił Pan?

 

Znowu Pani żartuje. Ani mi się śniło. Firma sama wysłała do gazety odpowiedni tekst i podpisała moim nazwiskiem. Podobno takie podszywanie się pod kogoś jest zgodne z prawem. Mniejsza o to. Dobrze wiem, że w Kretynolandzie wszystko jest możliwe. 

 

A druga sprawa?

 

Przepraszam, dokończę myśl o błyskotliwych dziennikarzach. Tak wiele razy zostałem oszukany (tekst prasowy był diametralnie różny od tego, co mówiłem), że teraz autoryzuję każdy przecinek. Zwłaszcza, jeśli widzę w czasie rozmowy z dziennikarzem „błysk zrozumienia" w jego oku i potakujące kiwanie głową, gdy odwołuję się do rachunku prawdopodobieństwa, przedstawiam liczby w zapisie wykładniczym, opisuję reakcje chemiczne, używam takich ”trudnych” słów, jak dysocjacja, randomizacja lub mówię o korelacjach i związkach przyczynowych. Jestem wtedy pewien, że pozostawiony sam na sam ze swoimi notatkami dziennikarz, w najlepszym wypadku napisze, że „prawda leży pośrodku”, że „w tym coś jest" lub, że „należy mieć otwarty umysł". 

 

Rozumiem. Proszę, więc opowiedzieć o tej drugiej sprawie sądowej.

 

Druga sprawa była już diametralnie inna. Pani mgr Irena Rej, z wykształcenia psycholożka, z zamiłowania prezeska Izby Gospodarczej, a ze stanu posiadania - właścicielka holdingu homeopatycznego, złożyła kolejny pozew. Do pomocy wezwała wszystkie koncerny homeopatyczne działające w Polsce. Tym razem zostałem oskarżony o każdy, nawet najbardziej niewinny epitet, którym obdarzyłem homeopatię, homeopatów i „leki” homeopatyczne. Zarzucono mi nawet zniechęcanie lekarzy do zajmowania się MBM (Magic-Based Medicine). 

 

Ale tym razem Pani Rej się przeliczyła. Jeden z najlepszych polskich prawników, znany konstytucjonalista profesor Dariusz Dudek, Kierownik Katedry Prawa w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, występujący, jako mój pełnomocnik, w ciągu kilkunastu minut zdeklasował powoda, czyli Izbę Gospodarczą Farmacja Polska. W efekcie, po raz pierwszy w Europie sąd wyraźnie stwierdził, że publikowanie przez profesora medycyny tekstów ze stwierdzeniem, że homeopatia jest oszustwem, a „leki" homeopatyczne to fałszywki — nikogo nie zniesławia. Pozew został odrzucony. 

 

To chyba był przełom.

 

Otóż nie. Był to wprawdzie medialny hit, ale czwarta władza zasznurowała sobie usta. Przyczyna była jasna: penize nesmrdi. O istocie rzeczy powiadomił mnie ze smutkiem zaprzyjaźniony redaktor naczelny jednego z opiniotwórczych czasopism. Powiedział wprost: „jeśli umieszczę w moim piśmie twój tekst, stracę homeopatycznych reklamodawców. Musisz to zrozumieć”. Zrozumiałem. Jedynym tygodnikiem, spoza branży medycznej, który opublikował sporo moich artykułów o różnych oszustwach leczniczych, okazał się „Najwyższy Czas”, którego redaktorem naczelnym był wtedy JKM. Poza tym był Internet. 

 

Ktoś się zainteresował wynikiem tego procesu?

 

Jako pierwszy zareagował znany angielski fizyk, pisarz i propagator nauki Simon Singh, który pisząc książkę „Trick or Treatment?" i dedykując ją księciu Walii ośmieszył nie tylko „medycynę alternatywną”, ale również — korzystającą z usług homeopatów — angielską rodzinę królewską. Tym, którzy za dowód wartości leczniczej homeopatii uważają fakt, iż stosuje ją rodzina królewska, przypominam, że jest to anty-dowód. W rodach monarszych od wieków dominuje „chów wsobny”, co powoduje częstsze, niż w normalnej populacji występowanie – delikatnie mówiąc - ociężałości psychicznej. 

 

Ale o co konkretnie chodziło temu Anglikowi?

 

Simon, w jednym ze swoich felietonów napisał, że nieuczciwością jest stosowanie zabiegów kręgarskich w leczeniu astmy u dzieci (nie tylko lekarze rozumieją, jaki to absurd), za co Brytyjskie Towarzystwo Chiropraktyków pozwało go za to do sądu. Wtedy rozpętała się burza. W jego obronie wystąpiły prestiżowe instytucje naukowe oraz blisko 17 tysięcy znanych osób, głównie naukowców, z całego świata. Angielskie prawo opiera się jednak na precedensach (common law), a nie na regułach słuszności i sprawiedliwości. Dlatego Simon Singh szukał precedensu i znalazł go w… Lublinie. Napisał do mnie list z zapytaniem, czy zgodzę się, by mógł przedstawić angielskiemu sądowi materiały z mojego wygranego procesu z homeopatami. Nie muszę chyba mówić, że wysłałem mu odpowiednie informacje. A w dniu 1 kwietnia 2010 roku Lord Chief Justice stwierdził (podobnie jak sędzia polski), że mówienie prawdy nie może nikogo zniesławić i w ten sposób zmusił chiropraktyków do wycofania pozwu. 

 

Czyli wyrok w tej sprawie jest szerzej znany za granicą niż w Polsce.

 

Tak to wygląda. Polskim wyrokiem zainteresował się jeszcze prof. Stephen Barrett, prezydent amerykańskiej Narodowej Rady ds. Zwalczania Oszustw Leczniczych (National Council Against Health Fraud) - największej tego typu organizacji na świecie, który poprosił mnie o przetłumaczenie najbardziej istotnych fragmentów akt sądowych. Nie przypuszczam, by robił to dla zaspokojenia własnej ciekawości. Tak więc, klęska homeopatów w sądzie jest obecnie szerzej znana w Anglii i USA, niż w Polsce. Tym bardziej, że Klub Sceptyków Polskich opublikował w ostatnim numerze prestiżowego amerykańskiego periodyku Skeptical Inquirer, szereg informacji na temat mojej walki z homeopatią. A w pierwszych dniach lutego Holendrzy poinformowali swoją opinię publiczną, że polski Don Kichot wygrał w sądzie z koncernami homeopatycznymi, które dysponują milionowymi funduszami. 

 

Przejdźmy dalej: „informacja lecznicza”, „proces dynamizacji”, „podpis astralny”. Te homeopatyczne terminy kojarzą się bardziej z magią, niż z prawdziwą medycyną!

 

Pani Redaktor. Głupota, to przypadłość demokratyczna. Byty polityczne wyłania się drogą negatywnej selekcji. Nikt, kto robi autentyczną karierę naukową, biznesową, czy jakąkolwiek inną nie garnie się do polityki. Wymienić Pani kilkadziesiąt nazwisk wybrańców narodu, którzy nie potrafią sklecić po polsku dwóch zdań? I tacy ludzie przegłosowują ustawy, których zrozumienie wymaga uniwersyteckiego wykształcenia. Zresztą nawet ludzie wykształceni, którzy już znaleźli się w Sejmie, natychmiast tracą swoją wiedzę. Najlepszy przykład to Ewa Kopacz. Ta Pani już w rok po mianowaniu jej ministerką zdrowia, zaakceptowała homeopatię (Magic-Basic Medicine), jako sposób leczenia poważnych, przewlekłych chorób. 

 

Homeopaci, pytani o działanie i powstawanie leków homeopatycznych powołują się na teorię kwantową. Co ma wspólnego teoria kwantowa z homeopatią?

 

Znowu mnie Pani rozśmiesza. Odsyłam Czytelników do artykułu „Homeopatia wyjaśniona”, który opublikowałem na tym blogu 8 listopada 2011. Wystarczy kliknąć. Przytoczę tylko jedną anegdotę. Homeopaci uważają, że wstrząsanie butelką z wodą zmienia stan kwantowy cząstek elementarnych. Skomentowałem to tak: „w ten sposób dokonują transferu informacji leczniczej między mikroświatem kwantów, a makroświatem kantów”. Najsmutniejsze jest to, że w środowisku naukowym znajdują się takie postaci, jak dr hab. M. Molski, prof. Uniwersytetu Poznańskiego, który prowadzi „teoretyczne badania naukowe” na temat homeopatii oraz prof. dr med. M. Krawczyński (również z Poznania), który twierdzi, że „lek” homeopatyczny można porównać do informacji zapisanej na dyskietce komputerowej, a organizm chorego do twardego dysku…. Jak Pani widzi, poznańska ”szkoła homeopatii” nie ma w Polsce konkurencji. Gratuluję J.M. Rektorowi Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza i J.M. Rektorowi Uniwersytetu Medycznego, że potrafili skompletować taką kadrę pracowników. Teraz badania nad zjawiskami paranormalnymi ruszą prawdopodobnie pełną parą i rozpocznie się wyjaśnianie sposobu zginania łyżeczek do herbaty przy pomocy „psychokinezy”. 

 

Część osób uważa, że leki homeopatyczne są bezpiecznymi, naturalnymi odpowiednikami konwencjonalnych leków.  Dlatego farmaceuci i lekarze homeopaci polecają je dla dzieci, kobiet w ciąży i matek karmiących, jako lek bezpieczny, który nie powoduje skutków ubocznych i powikłań. Czy tak jest rzeczywiście?

 

Zapewne się Pani zdziwi, ale odpowiedź brzmi tak. „Leki” homeopatyczne są odpowiednikami leków konwencjonalnych, ale wyłącznie z tego względu, że są sprzedawane w aptekach, co kompletnie dezorientuje konsumentów. A czy są bezpieczne dla dzieci i kobiet w ciąży? Oczywiście tak, bo jakim cudem śladowa objętość czystej wody lub czystego cukru może powodować skutki uboczne lub powikłania. 

 

Natomiast stosowanie tych „leków”, zamiast przepisanych przez specjalistów pediatrii, ginekologii, czy położnictwa, może być przyczyną autentycznych dramatów. Czy kontynuować wyjaśnianie? 

 

Nie, ale co w takim przypadku według homeopatów jest czynnikiem terapeutycznym w lekach homeopatycznych? 

 

Nie wiedzą tego sami homeopaci. Nawet brukselska mafia homeopatyczna im tego nie wyjaśnia. Zabezpieczyła ich tylko przed zarzutami prokuratorskimi zamieszczając w „Farmakopei Europejskiej” takie oto horrendum: Nie da się określić różnicy między rozpuszczalnikiem, a homeopatycznym środkiem leczniczym za pomocą naukowych metod analitycznych. Chodzi o to, by żaden biegły sądowy nie mógł stwierdzić, czym „leczony” był pacjent. Jak Pani widzi to czysta magia. 

 

Ale… żeby nie zostawiać pytania bez konkretnej odpowiedzi; wg homeopatów czynnikiem terapeutycznym jest „informacja lecznicza”, która ma charakter: elektromagnetyczny, kwantowy, wirtualny, duchowy, energetyczny, strukturalny lub cyfrowy. Był nawet jeden francuski dureń (prof. J. Benveniste), który tę informację przesyłał przez telefon i przez …. Internet. Skoro tak, można by taką informację leczniczą rzeczywiście zapisać na płytce i sprzedawać w Media-Markt. Zgadzałoby się nawet hasło reklamowe. Pod warunkiem, że w neonie z napisem „Nie dla idiotów” zepsułoby się podświetlenie partykuły.  

 

Stosowanie terapii homeopatycznej jest zgodne z prawem. Na podstawie obowiązujących przepisów prawa status „leków” homeopatycznych jest taki sam jak innych leków.

 

Pani Redaktor. Porównywanie w sposób naukowy statusu NICZEGO z materialną substancją czynną leczniczo można traktować wyłącznie, jako anegdotę, głupotę lub oszustwo. Logika wskazuje, że tak samo należy traktować prawo, które zrównuje status NICZEGO z lekami konwencjonalnymi. Wg mnie prawo może, a nawet powinno być surowe, ale nie głupie lub korupcjogenne. 

 

Wierzę Panu profesorowi. Tym bardziej, że w Wikipedii przy haśle homeopatia widnieje nagłówek: „Ten artykuł lub sekcja opisuje teorie, metody lub czynności niezgodne z obecną wiedzą medyczną”. Zgodnie z 57 paragrafem Kodeksu Etyki Lekarskiej lekarze nie powinni stosować metod leczenia niezweryfikowanych naukowo. Naczelna Rada Lekarska zaliczyła homeopatię do tzw. medycyny alternatywnej i stwierdziła, że lekarze, organizacje lekarskie, uczelnie medyczne itp., które popularyzują homeopatię - łamią Kodeks Etyki Lekarskiej. Co Pan w tym kontekście powie o decyzji wydanej przez UOKiK, że „ordynowanie leków homeopatycznych nie narusza Kodeksu Etyki Lekarskiej?

 

UOKiK swoją decyzję uzasadnia jedynie faktem, że NRL, jako przedsiębiorca (sic!) stosuje nieuczciwą konkurencję (sic!) zalecając lekarzom, by postępowali etycznie i nie stosowali leków, które nie są zweryfikowane naukowo. Przed rozprawą apelacyjną mamy więc taką oto sytuację:

Naczelna Rada Lekarska „robi za” nieuczciwego „przedsiębiorcę” (sic!). Homeopatyczny przedsiębiorca Boiron Sp. z o.o. „robi za” uczciwego, gdyż – wg prawa obowiązującego w Kretynolandzie - nie ma nic dziwnego w tym, że „lekarstwo” oscillococcinum nie zawiera ani jednej molekuły leczniczej substancji czynnej (sic!). Wprawdzie GIF twierdzi, że brak substancji czynnej jest fałszerstwem, ale (w domyśle) nie dotyczy to „leków” homeopatycznych. Oczywiście, w domyśle Ministerstwa Zdrowia, bo w oświadczeniu GIF nie ma o takim wyjątku ani słowa.  

 

Teraz to już nic nie rozumiem.

 

Wyjaśnię to Pani matematycznie: dwie sprzeczności tworzą jedną, wielką zgodność. Proszę zgadnąć: z czym? 

 

Z prawem?

 

Brawo, widzę, że przyswoiła już sobie Pani cechy potrzebne do swobodnego funkcjonowania w Kretynolandzie. 

 

Ostatnie pytanie. Komu, tak naprawdę, zawdzięczamy promowanie homeopatii w Polsce?

 

Odpowiedź jest banalnie prosta: stowarzyszeniom homeopatów, producentom słodkich kuleczek, uczciwym dystrybutorom, rozumnym posłom, jeszcze bardziej rozumnym senatorom, Sejmowej Komisji Zdrowia z Bolesławem Piechą na czele, Ministerstwu Zdrowia, Urzędowi Rejestrującemu homo-leki „od tyłu”, naukowcom-postępowcom, publicystom-humanistom, fanom holistycznego paradygmatu w medycynie z Panią Ewą Kopacz na czele, władzom uniwersytetów akceptującym prowadzenie na ich terenie badań nad zjawiskami PSI, medykom-magikom stosującym medorrhinum („lek” z męskiej ropnej wydzieliny rzeżączkowej), jednemu znanemu magistrowi prawa, który (nie)wiadomo dlaczego broni homeopatii, jednej pani psycholog, która jest dystrybutorem maści z sadła świstaka, jednemu redaktorowi od „Czarno-białych” dowodów, jednej dyrektywie europejskiej, wielbicielom zjawisk paranormalnych, komentatorom „naukowym” telewizji całodobowych, reklamom homeopatycznego cukru w telewizji misyjnej, radosnej elastyczności prawa (p. gumka od majtek), postmodernistycznemu relatywizmowi, zwolennikom powrotu do natury i fanom ruchu New Age, portalom typu „czary-mary.pl”, PSI-blogerom, anonimowym homeo-społecznościom internetowym, kącikom homeopatycznym w kolorowych czasopismach, księdze przysłów pt. „Farmakopea Europejska” oraz Światowej Organizacji Zdrowia, która walcząc o zdrowie ludzkości, doprowadziła do „nieumyślnego zabójstwa” kilkuset tysięcy ludzi. Ale, że działo się to na Czarnym Lądzie, miliony euro-pejczyków mogą sobie spokojnie bytować (na kontach). 

 

Dziękuję. Teraz rozumiem, dlaczego nazywają Pana profesora „ojcem chrzestnym” walki medialnej z homeopatią.

Joanna Szubierajska, Ekologia.pl

 

Źródło: http://srodowisko.ekologia.pl/wywiady/Homeopatia-nie-ma-nic-wspolnego-z-medycyna-wywiad-z-prof-Andrzejem-Gregosiewiczem,16564.html


Kommentar schreiben

Kommentare: 1
  • #1

    Zdzichu (Freitag, 22 September 2017 22:24)

    Czytając artykuł zastanawiam się, że być może ten gość ma racje - ale niestety jego składnia wypowiedzi itp. stawia wątpliwość czy jest do końca normalny. Jako profesor medycyny powinien również brak pod uwagę, że wielu jego kolegów z branży "nie potrafi skleić zdania" (piszę w stylu wypowiedzi Pana Profesora) i ma olbrzymie problemy z postawieniem trafnej diagnozy (nawet dla chorób jak to pisze Profesor samoistnie ustępujących). Może w tym tkwi problem, że dzisiejszy lekarz (duża część) ma problem z odpowiednim dobraniem leków - czytaj wszyscy bierzemy te same antybiotyki na inne choroby przez co się uodporniamy i przestają one na nas działać. W następstwie szukamy alternatywy dla "kiepskich" lekarzy i trafiamy do "czarodziejów". Może to nie jest prawidłowa droga do wyleczenia sytuacji (walka z homeopatią)? Być może trzeba usprawnić aktualny system medyczny? Być może wreszcie usłyszymy, że chociaż jakiś lekarz został skazany i odpowiada za swoje błędy? Być może czas na to żeby jakiś lekarz został skazany za branie łapówek od firmy farmaceutycznej za przepisywanie konkretnych leków niekoniecznie dostosowanych do pacjenta i choroby? Być może nie będziemy mieli potrzeby szukać alternatywnego leczenie jeśli "mafia lekarska" zabierze się za swoją pracę, a nie za szukanie łapówek, dodatkowych dyżurów, pracy za granicą itp. narzekając wiecznie, że za 5 tyś nie można przeżyć.